Patrzę na twe palce
biegające po strunach
czytam grającą poezję
pola, drzewa, kwiaty, liście
szumiące z wiatrem gałęzie
słyszę tokujące żurawie
śpiewającego ziębę
czuję zapach lata
twoja muzyka
również moją będzie...
Po koncercie w inowrocławskim teatrze spotkaliśmy się w kameralnym gronie na Farnej 6, u Leonarda na niezwykłym koncercie....
Remiza w roli głównej....poezja śpiewana, to się wie....Remi Juśkiewicz to legenda inowrocławskiej sceny muzycznej...założyciel zespołu YA.
Od 18 lat mieszka w Londynie, tam tworzy, ma też swoją audycję.
Remiza, to autorski program artystyczno - rozrywkowy, którego autorem
jest Remi Juśkiewicz, twórca piosenek, wokalista i muzyk mieszkający w
Londynie. Program powstaje z pomocą przyjaciół, często artystów, ale nie
tylko. Ich również można zobaczyć w programie.
Audycja powstała
spontanicznie w pierwszych tygodniach pandemii i pod nazwą Piosenki na
koniec tygodnia doczekała się 100 edycji na FB Live.
Po tym
wydarzeniu, z racji zmiany profilu programu, z muzycznego na artystyczno
- rozrywkowy zmieniła się też nazwa i teraz jest to Remiza.
Remiza to
taka internetowa platforma dla artystów bez kontraktu, chociaż zdarza
się, że występują również gwiazdy. Jest tutaj miejsce na poezję,
malarstwo, rzeźbę, piosenkę autorską ale również rękodzieło, hobby i
wszystkie inne przejawy kreatywności.
Od 25 kwietnia 2021 roku, Remizę można oglądać jak do tej pory, czyli FB Live jak i na platformie YouTube.....
W grudniu, tuż przed świętami Bożego
Narodzenia, ukazała się druga w tym roku płyta Remiego Juśkiewicza,
liryczno-folkowo-rockowego barda mieszkającego od lat w Londynie, a
pochodzącego z Inowrocławia ( a właściwie z Cieślina) . Krążek nosi tytuł „Może pojutrze”.
Remi znany jest głównie z nadawanego w internecie programu „Piosenki na koniec tygodnia”,
w którym od roku prezentuje (w każdą sobotę i niedzielę) koncerty
akustyczne i na żywo. Podstawę jego repertuaru stanowią wiersze twórców z
grup poetyckich prezentujących swoje utwory w sieci, ale nie tylko.
Wielu z nich jest tłumaczonych na języki obce, a ich tomiki poetyckie są
publikowane przez znane wydawnictwa. Dzięki temu mają swoich
zagorzałych wielbicieli od Alaski do Madrytu. Koncerty Juśkiewicza odsłuchuje co tydzień na żywo ponad trzy tysiące osób.
Często inspiratorami kompozycji Remiego Juśkiewicza są współpracujący z nim poeci. Grażyna
Wojcieszko doczekała się osobnej płyty z utworami skomponowanymi do jej
wierszy, a teksty W. Fałkowskiego, D. Górczyńskiej-Bacik i M. Duszki
złożyły się na najnowszy krążek londyńskiego kompozytora. Trzeba
zaznaczyć, że niektóre piosenki już stały się znane i rozpoznawalne, a w
niedzielnych koncertach życzeń, prowadzonych przez Juśkiewicza na fb,
słuchacze najczęściej domagają się piosenki do tekstu Wiesława
Fałkowskiego „Oksymoron i metafora”, opowiadającej o miłości ujętej
żartobliwie w ramy poetyki.
O dziwo, w Anglii nie ma współczesnej tradycji poezji śpiewanej,
o czym opowiada w swoich programach kompozytor studiujący na wydziale
Production of Popular Music w Kingston University. Studenci
chętnie słuchają jego utworów, nie dopatrując się w nich inspiracji spod
znaku Lennona i McCartneya. Choć ten pierwszy doczekał się „Songu dla
pana L.”, mocno funkowej piosenki do wiersza W. Fałkowskiego, w której
autorzy rozprawiają się z przesłaniem Lennona o istocie człowieczeństwa,
świadomości i samorozwoju. Jej rytmiczna muzyka ma potwierdzić naszą
naturalną potrzebę radosnego tańca i przypomnieć czasy, gdy wokalista
był frontmanem kapeli rockowej.
Nowoczesna, postmodernistyczna poezja wykorzystana do stworzenia piosenek zawiera zwroty, które są łatwe do zapamiętania.
Wpadające w ucho szlagworty, takie jak: „Ja jestem twój oksymoron, moją
metaforą jesteś, a ta piosenka jest o tym, jak piękny może być świat”,
„Żyć z przyzwyczajenia…”, „Aniele, Boży , Stróżu mój..”, „Jesień tonie w
deszczu i mgle” pozwalają na zrozumienie dość zawiłego czasami
przesłania, ale przede wszystkim zachęcają do ponownego odsłuchania
piosenki i śpiewania jej razem z wykonawcą.( za ki24.24info )
Remi
spotkajmy się może pojutrze
może później
a może wcześniej
na jakimś koncercie w remizie
u Leonarda, w teatrze
czy też na innej scenie
usiądę wtedy wygodnie
zanurzę się w zaklętą w muzyce poezję
posłucham jak rosną stare drzewa
splecione konarami przy jednej ścieżce
zobaczę Mycę odlatującego do nieba
jak anioł, czy ptak spłoszony
choć mógłby tu być i grać z nami jeszcze
spotkajmy się więc może pojutrze
może później
a może wcześniej
świat jest mały
może nawet w jakimś londyńskim klubie
czy kafejce
nie zdziw się więc jak mnie zobaczysz
na widowni
z przymkniętymi oczami
lubię twoją muzyczną poezję
słucham i marzę
bo choć nie gram na żadnym instrumencie
moje myśli i wyobraźnia to wielka orkiestra
szarpię struny, dmucham w ustniki
uderzam w kotły
pióro to mój instrument
pudło rezonansowe to dusza i serce
spotkajmy się może pojutrze
by podziwiać razem żurawie
zanucić dla nich hymn
na polu między lasem i stawem
spotkajmy się może pojutrze
obojętnie na jakiej scenie
posłucham twojej muzycznej poezji
świat w moich oczach wypięknieje....
Zaczął studia w wieku 54 lat, kończąc je z wyróżnieniem. A
obecnie kontynuuje naukę na następnym kierunku. O swojej artystycznej
drodze i intensywnych planach na przyszłość Remi Juśkiewicz opowiada w
rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Muzyką zajmujesz się od dawna.
– Praktycznie całe życie. Jako klawiszowiec bądź gitarzysta byłem
członkiem kilku zespołów, występowałem w różnych krajach, uczestniczyłem
w ciekawych przedsięwzięciach. Jednak prawdziwy przełom nastąpił
dopiero pięć, sześć lat temu, kiedy mając dość kapryśnych, trudnych we
współpracy wokalistów, sam zacząłem śpiewać oraz pisać piosenki. Na
początku męczyłem się z tekstami, ale wtedy z pomocą przyszedł mi stary
kumpel Wiesław Fałkowski, którego znałem jeszcze z Polski. Ponownie
trafiliśmy na siebie w Anglii, okazało się, że jest poetą, a jego
wiersze wydały mi się bardzo ciekawe i na tyle nieskomplikowane, że
można by je zaadoptować do muzyki. Pozwolił mi w nich co nieco
pozmieniać, żeby pasowały do mojej koncepcji melodii i w ten sposób
powstało 50 naszych wspólnych piosenek. Często występujemy razem podczas
wieczorków poetyckich, które Wiesiek prowadzi, a ja śpiewam i gram na
gitarze akustycznej.
Tamto doświadczenie sprawiło, że postanowiłem pójść dalej i
nawiązałem współpracę z innymi poetami. W Anglii to Dorota
Górczyńska-Bacik i Aleksy Wróbel, a w Polsce Maria Duszka, Adam Gwara
oraz Grażyna Wojcieszko. Z tą ostatnią niedawno wydaliśmy płytę „Nie mów
o miłości”, na której znalazło się 14 utworów. Pięć z nich skomponowała
Maja Koman, a resztę ja. Oboje również śpiewamy. W jednej z piosenek
jako wokalistka występuje znana aktorka Małgorzata Kożuchowska.
Natomiast w maju ukaże się następny krążek, tym razem z moimi
ukochanymi poetami (Wiesław Fałkowski, Dorota Górczyńska-Bacik, Maria
Duszka i Aleksy Wróbel), a koncert promocyjny planujemy w Dunstable koło
Luton.
Intensywne tempo.
– A to dopiero początek, gdyż kolejne miesiące, jeśli epidemia
koronawirusa nam nie przeszkodzi, zapowiadają się nie mniej ciekawie.
Niedawno rozpocząłem współpracę z Johnem Bicknellem, bardzo uniwersalnym
artystą, którego poznałem na studiach. Gra na gitarach akustycznej,
klasycznej, elektrycznej oraz basowej, a także na mandolinie. Do tego
śpiewa, pisze piosenki, produkuje muzykę i nagłaśnia imprezy. Można
powiedzieć, że odbieramy na tych samych falach i chociaż jest ode mnie
dużo młodszy to lubi klimaty, które mnie ukształtowały, czyli folk,
blues, rock, reggae, The Beatles czy Boba Dylana. W maju bądź czerwcu
chcielibyśmy wyruszyć w trasę koncertową zaczynając od Polski (między
innymi Wrocław, Sieradz, Łódź, Warszawa), a kończąc w niemieckim
Oldenburgu. Łącznie 12 koncertów. Natomiast w październiku czeka Piwnica
pod Baranami w Krakowie.
Twoja muzyka to typowa poezja śpiewana?
– Nie do końca, bardziej porównałbym ją do stylu Americana. Ludzie,
którzy cenią sobie dobre teksty, bez względu na wiek czy pochodzenie,
powinni w niej znaleźć coś dla siebie. Nie ukrywam, że odkąd
współpracuję z poetami jest mi łatwiej, gdyż skupiam się na melodii,
harmonii i aranżacji, a teksty wybieram z ich twórczości delikatnie
dopasowując do mojej wizji muzyki.
Poza artystycznymi projektami ciągle się dokształcasz.
– W tym roku kończę roczne studia magisterskie na Kingston
University, na kierunku production of popular music, natomiast wcześniej
obroniłem dyplom w specjalności songwriting na British and Irish Modern
Music Institute, działającym pod skrzydłami West London University. Te
ostatnie studia zacząłem jako 54-latek, a ukończyłem po trzech latach z
wyróżnieniem.
Trochę późno…
– Fakt, ale przy wsparciu żony, dwójki dzieci i trojga wnucząt nie
takie wyzwania można pokonywać (śmiech). W młodości byłem nieco na
bakier z nauką, rodzice namawiali mnie żebym zdobył wyższe
wykształcenie, ale ja twierdziłem, że w Polsce nie ma dla mnie
odpowiedniej uczelni. Zostałem wtedy mocno wyśmiany, okazało się jednak,
że to ja miałem rację, gdyż rzeczywiście nie było „songwritingu” na
żadnym krajowym uniwersytecie. Ba, nie wiem czy do dzisiaj coś się w tej
kwestii zmieniło. Czekałem więc na właściwy moment, no i w końcu się
doczekałem.
Pochodzisz z Inowrocławia.
– Dokładnie ze wsi Cieślin, leżącej cztery kilometry od tego miasta.
Mama z tatą zajmowali się rolnictwem i drobnym handlem, ale oboje bardzo
lubili muzykę. Ojciec śpiewał w szkolnym chórze, a także kiedy wracał z
wiejskiej zabawy, niestety w wieku 30 lat zachorował na raka krtani i
po operacji mógł już tylko szeptać. Podczas wykonywania kolęd w Wigilię
podpatrywałem jak ruszał ustami, żeby do nas dołączyć.
Od dziecka muzyka była mi bardzo bliska, dlatego rodzice postanowili,
żebym uczęszczał do przedszkola muzycznego w Inowrocławiu, a potem do
szkoły muzycznej I stopnia w klasie akordeonu. Do tej ostatniej chodzili
również moja siostra Renata i brat Sławek. Natomiast najmłodszy Michał
już nie poszedł w nasze ślady, gdyż doświadczeni długimi ćwiczeniami gam
i etiud wybiliśmy mu to z głowy.
To był stracony okres?
– Tak bym tego nie nazwał, chociaż trudno było wszystko pogodzić. Na
wsi pracy nie brakowało, a nauka w dwóch szkołach, ogólnej i muzycznej,
pochłaniała mnóstwo czasu. Byłem raczej kiepskim uczniem, bardziej
pasjonowała mnie piłka nożna, mimo to po podstawówce kontynuowałem naukę
w szkole muzycznej II stopnia, tym razem w klasie puzonu. Nie
ukończyłem jej jednak, gdyż całkowicie pochłonęła mnie gra na klawiszach
i zapragnąłem występować w jakimś zespole. Z czasem założyłem bądź
dołączyłem do kilku grup, jednocześnie pracując jako instruktor muzyczny
w Klubie Kolejarz. Z Szuwarkiem graliśmy piosenkę turystyczną i rock,
Secesja była bardziej nastawiona na styl new wave, natomiast YA powstał z
inspiracji twórczością U2. Z tym ostatnim po pewnym czasie zaczęliśmy
szukać własnego kierunku, coś zaczęło wychodzić, ale życie osobiste
wymagało zmian i opuściłem zespół. Chłopaki później wydali płytę,
natomiast ja na łono muzyki wróciłem razem z o 14 lat młodszym bratem
Michałem, zakładając folk-rockową kapelę Rose is Black. Repertuar był
bardziej akustyczny, piosenki głównie naszego autorstwa, trochę
nawiązujące do twórczości Boba Dylana. Po roku działalności dostaliśmy
zaproszenie do telewizji Polsat, gdzie na żywo wystąpiliśmy w programie
„Halo! Gramy”.
Ciekawa mieszanka.
– Moje fascynacje w tamtym okresie były dość skrajne – z jednej
strony The Cure i U2, a z drugiej Bob Dylan i Rolling Stonesi. Natomiast
jako kompozytorów zawsze najbardziej ceniłem Beatlesów, których
piosenki porażają prostotą, a jednocześnie wyrafinowaniem. Oczywiście,
zależy której płyty słuchamy, ale nawet nieskomplikowane utwory z
początków ich kariery ciągle są modne i dobrze się sprzedają.
Cały czas obracałeś się w artystycznym kręgu?
– Po odejściu z Kolejarza, gdzie pracowałem przez 10 lat, założyłem
prywatną szkołę muzyczną, potem prowadziłem kawiarnię „Europa”, która
pod moimi rządami zyskała miano „Artystycznej”, a następnie zostałem
właścicielem pubu „Remiza”, działającego w Inowrocławiu, a później w
Bydgoszczy. We wszystkich tych miejscach królowała muzyka grana na żywo i
to z moim udziałem.
Ostatecznie jednak wylądowałeś w Londynie.
– Był rok 2003. Chciałem trochę zarobić i po kilku tygodniach wrócić z
powrotem, ale los potoczył się inaczej i jestem tu do dziś. Imałem się
różnych zajęć – sprzedawałem kanapki oraz napoje w zakładach pracy,
pracowałem w magazynie firmy rozprowadzającej upominki i gadżety, gdzie
dochrapałem się stanowiska menedżera, a teraz jestem listonoszem w Royal
Mail – ale tylko jeden dzień w tygodniu, bo gros czasu pochłaniają mi
studia i artystyczne projekty.
W Anglii od początku kontynuowałeś muzyczną pasję?
– Z mniejszym bądź większym natężeniem. Podobnie jak w Polsce
założyłem bądź współtworzyłem kilka zespołów – między innymi Jitter,
Totoos Toos, Blueberry Bush – a obecnie, jak wcześniej wspomniałem,
pracuję nad nowymi projektami, w nieco innej formule. Przez te wszystkie
lata przeszedłem długą drogę, podczas której dojrzewałem jako muzyk.
Graliśmy w wielu miejscach, by wymienić Jarocin, Warszawę, Gdańsk,
Wilno, Pragę, Bańską Bystrzycę czy Brukselę. Z kolei w Londynie miałem
okazję wystąpić w tak renomowanych salach jak Shepherds Bush Empire, O2
Islington i Scala.
Który koncert najbardziej zapadł ci w pamięci?
– Na pewno jednym z najbardziej nietypowych był ten z zespołem YA w
Zakładzie Karnym w Potulicach. Osadzeni cieszyli się, reagowali bardzo
żywiołowo, a w powietrzu fruwały ich więzienne uniformy.
Specyficzny był również ubiegłoroczny koncert w Krzywogońcu w Borach
Tucholskich, gdzie zagrałem na imprezie pod nazwą „Święto grzyba”.
Utożsamiłem się z nią, przygotowałem repertuar delikatnie poetycki, a
tymczasem ludzie przyszli na festyn z kiełbaskami i piwem. Część była
zadowolona, inni czekali na dyskotekę, ale ogólnie panowała świetna
atmosfera.
Innego rodzaju doświadczeniem są występy dla pensjonariuszy domów
opieki, w których uczestniczyłem kilkakrotnie. Uważam, że każdy muzyk
powinien od czasu do czasu to robić, żeby nabrać dystansu do życia,
zrozumieć co jest naprawdę ważne i co sprawia, że jesteśmy ludźmi
przygotowanymi mentalnie na swój ostatni etap życia…
Piotr Gulbicki
Dziennik Polski.
Na artystycznej ścianie u Leonarda nie mogło zabraknąć tej płyty i tego artysty....
Osobiste wspomnienia sprzed wielu lat....
Leonard Franciszek Berendt mecenas sztuki, mamy mu wiele do zawdzięczenia....
Nie było czasu i sposobności na mój osobisty wywiad z Remim, ale może kiedyś, może pojutrze...Może pojutrze....zawisła w Leonardowej galerii na artystycznej ścianie...